czwartek, 8 września 2011

paryż

W paryżu największą frajde dostarczył mi TARG
u nas takich niestety nie ma:((((
biegałam jak szalona
krewetki, małże św. Jakuba, mule, ostrygi, kraby ajjjjjjj
nie mówiąc już nic o SERACH
nakupowałam tego i miałam z tym wracać prędko do domu
ale kumpel zaciągnał nas na lekcję tanga....
no wiec jechalam z tym wszystkim przez pół paryża...
w szkole tanga nie podejzewajacy jakis komplikacji instruktorzy użyczyli mi nawet lodowki
i to byl ich blad
troszke pocieklo...
po tangu znowu
metro
i domek
i znowyu lodowka
jak wyjelam moje przysmaki zeby je upichcic
okazalo sie ze cala lodowka zalana jest morska smierdzaca mazią
stwierdzilam ze umyje i bedzie po sprawie
nic nie podejrzewając przygotowalam obiadek
maz z wielkim wstretem pomogl mi wydłubywać mieso z kraba
a dodam ze było to nie małym wyczynem bo kumpel nie miał nawet młotka w mieszkaniu
jadłam niestety już tylko ja a moj maz z obrzydzeniem mi sie przygladal
potem wszystko umylam
i okazalo sie
ze nic to nie pomoglo
doslownie WSZYTKO
mialo rybi zapach
cala kuchnia
lodowka
deski
koszmar
myłam i myłam
codziennie do wyjazdu
w rezultacie my wyjechaliśmy a zapach pozostał:((((
mam nadzieje ze ten kolega nie podrzuci nam kiedyś zepsutego jajka do domu....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz